niedziela, 15 lutego 2015

Z pasją do historii

Muzeum Historyczne Legionowa to jeden z ważniejszych punktów na kulturalnej mapie naszego miasta. Dyrektor i inicjator powołania tej placówki Pan Jacek Szczepański opowiada o tym, jak muzeum powstawało. Historyk zdradza nam jak wspomina czasy spędzone w murach Konopnickiej, a także kiedy historia stała się jego wielką pasją.



Jak zaczęła się Pańska przygoda z muzeum?
Wszystko zaczęło się nie tak dawno, 10 listopada 2001 roku, kiedy muzeum zostało otwarte. Wtedy byłem w nim jedyną osobą – oprowadzającym i administratorem. Zainteresowanie tym miejscem okazało się jednak duże, że gościłem liczne grupy. W późniejszym czasie, kiedy muzeum stało się już placówką z prawdziwego zdarzenia, zostałem jej dyrektorem i na moją głowę spadło mnóstwo spraw administracyjnych. Niestety od tej pory raczej rzadko mam okazję osobiście opowiadać po naszych zbiorach gości.

Pewnie tylko tak zwanym VIP-om?

Nie, takich ludzi właśnie nie oprowadzam, ponieważ ich przeważnie historia nie interesuje. Kiedy już udaje mi się na chwilę pomiędzy spotkaniami, czy oderwać od spraw biurowych wolę poświęcić czas osobom, które chcą usłyszeć o konkretnych tematach, np. o historii balonów czy garnizonu.

Jesteśmy uczennicami LO im. Marii Konopnickiej i wiemy, że jest Pan absolwentem tej szkoły. Może opowie nam Pan jak wspomina lata tam spędzone?
To było dawno temu, ale nie na tyle żebym zapomniał. Chodziłem do liceum w trybie czteroletnim, w latach 1986–1990. Zgodnie z moimi zainteresowaniami polonistycznymi i historycznymi wybrałem klasę humanistyczną. Moim wychowawcą był Pan Stanisław Pazio, który z tego co mi wiadomo już chyba u was nie uczy. Doskonale zapadła mi w pamięć Pani Maria Mordzińska. Była bardzo wyrozumiałą matematyczką, która widząc, że mam zacięcie humanistyczne, podchodziła do mnie w miarę liberalnie (oczywiście na tyle, na ile to było możliwe).


Kiedy uczęszczał Pan do szkoły, już wtedy miał Pan pomysły na stworzenie muzeum, lub robienia czegoś związanego z historią?

Mając naście lat życie nie jest uporządkowane i nie planuje się takich rzeczy. Przynajmniej ja nie planowałem. Jednak zainteresowanie historią było autentyczne, które zaszczepił we mnie mój wychowawca jeszcze ze szkoły podstawowej, a później rozwinął pan S. Pazio. Stworzyłem wtedy swoje małe muzeum w swojej szafie. Zbierałem jakieś stare guziki, łuski, banknoty, jeździłem na giełdy staroci, ale tego zbieractwa jeszcze nie wiązałem z historią Legionowa. Dopiero w maju 1987 r. na tarasie przed wejściem do LO urządziliśmy I legionowską giełdę staroci.

A kiedy konkretnie narodziła się idea na utworzenie muzeum?
Pomysł zrodził się w mojej głowie dzięki współpracy z Towarzystwem Przyjaciół Legionowa. Oprócz tego, wpływ na to miało moje osiedle Piaski, na którym się wychowałem. Stało tam sporo carskich budynków koszarowych, ciekawa architektura, budynki z czerwonej cegły, brukowane drogi. Między kamieniami można było znaleźć np. stare guziki czy carskie kopiejki; pobudzało to moją wyobraźnię i próbowałem się dowiedzieć skąd te pamiątki się wzięły. Zainteresowanie historią koszar i garnizonu to było pierwsze i najsilniejsze doświadczenie historii. Jeszcze w liceum poszedłem na spotkanie Towarzystwa Przyjaciół Legionowa, gdzie odbyła się dyskusja o tym, skąd się wzięło Legionowo. Zapowiedziano również wydanie pierwszej książki o tym mieście, czyli „Dzieje Legionowa” Andrzeja Stawarza. Z ciekawością sięgnąłem po tę lekturę, ale o koszarach było tylko jedno zdanie: „(…) mieszkali tam carscy żołnierze”. Autor tej książki nie odpowiedział na nurtujące mnie pytania. Po przeczytaniu poczułem niedosyt. I to była główna inspiracja twórcza. Tak się to właśnie zaczęło.

Jest Pan zadowolony ze swojej pracy i działania muzeum? A może coś by Pan zmienił?
Czy jestem zadowolony? Myślę, że to nie ja mam być zadowolony, a ludzie odwiedzający muzeum.

Jak dużą popularnością cieszy się placówka?
Jesteśmy przede wszystkim nastawieni na edukację młodzieży, mamy ciekawą ofertę, kilka rodzajów lekcji muzealnych. Może do nas przyjść nauczyciel z klasą i zrealizować program, ale są również zajęcia dostosowane do indywidualnych programów naukowych. Z satysfakcją patrzę na ogromne zainteresowanie naszym muzeum i jestem szczęśliwy, że powstała taka instytucja. Patrząc kilkanaście lat wstecz, gdy nie mówiono wiele o historii lokalnej, o początkach naszego miasta, muszę powiedzieć, że dużo się już zmieniło. Wiele rzeczy udało się ustalić i spopularyzować. W tej chwili mamy cztery wystawy w muzeum. Pokazujmy wystawę archeologiczną i o I wojnie świtowej na naszych terenach oraz ekspozycję o A. i Cz. Centkiewiczach. Zorganizowaliśmy też wystawę poświęconą dziejom garnizonu w Legionowie w uratowanym budynku carskim na Piaskach.

Jest Pan wytrwałym poszukiwaczem, osobą przekonującą do swoich racji. Gdyby nie Pan tego muzeum z pewnością by dzisiaj nie było.
Konsekwencja i upór przydały się, ale niewiele mógłbym zrobić gdyby sprzyjające okoliczności, zaangażowanie władz samorządowych i przede wszystkim środki unijne. Gdyby nie te pieniądze to pomimo szczerych chęci, nie byłoby możliwości stworzenia nowoczesnego muzeum.


Wykłada Pan na Uniwersytecie w Legionowie, czy ze studentami dzieli się Pan przede wszystkim swoją wiedzą o Legionowie?
Wykłada to może za dużo powiedziane, opowiadam o historii Legionowa na Uniwersytecie Trzeciego Wieku i muszę powiedzieć, że te moje opowieści cieszą się pewnym zainteresowaniem. Ważną sprawą jest opowiadanie o krótkiej, ale niezwykle barwnej, lokalnej historii.

Dlaczego poznawanie lokalnej historii jest takie ważne?
Na początku myśleliśmy, że jeżeli spopularyzujemy historię lokalną i będziemy o niej opowiadać to nasza młodzież będzie bardziej szanowała miejsce, w którym mieszka. Sądziliśmy, że jeśli pozna dzieje swojej ulicy to będzie dbać o zabytki, ale okazuje się, że jest to chyba błędne założenie. Dlaczego ją poznajemy? To pytanie, na które nie mam odpowiedzi. Powiem szczerze, że im dłużej się tym zajmuję to tym bardziej jestem przekonany, że po prostu warto tę historię przekazywać. Jestem przekonany, że jest to pewnego rodzaju wartość życiowa.

Może to wynika z wewnętrznej potrzeby poznania własnych korzeni?
Z pewnością.

Pana działalność ukierunkowana jest bardziej na młodych czy do starszych mieszkańców Legionowa?
Działamy jako muzeum na różnych płaszczyznach. Teraz koledzy pojechali z wystawą do Domu Pomocy Społecznej” „Kombatant”. Dotarcie do tych osób, które są może trochę zapomniane jest dla nas bardzo ważne, z resztą od nich można się wiele dowiedzieć. Oferta edukacyjna nastawiona jest przede wszystkim na dzieci i młodzież. W obecnym czasie działalność muzeum się rozwija. Realizujemy chociażby program „Archeologia w pięciu zmysłach” skierowany jest do dzieci niepełnosprawnych.

Opowiada Pan o bardzo szerokim spektrum Pańskiej pracy, ponadto wydał Pan kilka książek oraz jest Pan współzałożycielem i zastępcą redaktora naczelnego „Rocznika Legionowskiego”. W czym Pan się najlepiej spełnia - w pisaniu, opowiadaniu czy prowadzeniu muzeum?
Prawdę powiedziawszy to jeszcze nie wiem. Praca przy „Roczniku Legionowskim” sprawia mi - mówiąc szczerze - przyjemność ograniczoną. Wprawdzie pozwala na pewne rzeczy spojrzeć szerzej, przedyskutować je z innymi badaczami. Jednak ja wolę bardziej pisać i niż redagować cudze teksty. Kierowanie muzeum też ma swoje gorsze i lepsze strony.

Domyślamy się, że najbardziej lubi Pan odkrywać nieznane dotąd fakty z naszej przeszłości?
To by było wspaniałe móc oddać się tylko badaniu historii w archiwach, ale tak jest tylko w świecie idealnym, a nasz świat składa się z twardej rzeczywistości. Myślę sobie, że liceum to był dobry czas, można było dużo czytać, a teraz bardzo mi go brakuje.

Ma Pan jakiś przepis dla osób, które właśnie nie przepadają za historią, aby ją polubić?
Nie zajmować się nią! (śmiech)

Jednak uczniowie muszą chodzić na lekcje historii i ten przedmiot zaliczyć…
Cóż trzeba się po prostu przemóc i pracować. Życie składa się z ciężkiej pracy, ale bez niej nie ma efektów. To nie kwestia lubienia, lecz odpowiedzialności. Wybiera się taką szkołę i ma się świadomość, że kończy się ona maturą, trzeba się uczyć, bo inaczej się nie zdaje. Myślę, że edukacja dziś wygląda jednak inaczej, kiedyś z klasy liczącej trzydzieści osób odsiewano najsłabszych i do matury przystępowało około dwudziestu. Teraz już tej presji nie ma, więc pewnie łatwiej się żyje.

Pan był w szkole prymusem?
Można powiedzieć, że byłem pośrodku. Wszystko udawało mi się zdawać, zaliczać, ale jedne rzeczy sprawiały mi większą frajdę, a od innych trochę stroniłem. Bardzo miłe wspomnienia z biblioteki  szkolnej, gdzie mieliśmy koło łączników bibliotecznych, spotykaliśmy się, organizowaliśmy różne wydarzenia, jeździliśmy do teatru. Pamiętam też bardzo aktywnie działający Klub AJA, gdzie koleżanki i koledzy z różnych klas spotykali, grali na gitarach, śpiewali. Stworzyli go starsi koledzy Adam, Jacuś, Adam (od ich imion powstał skrót AJA), którzy należeli do ZSMP, organizacji, która w ramach czynu społecznego postanowiła stworzyć klub dla młodzieży.

Gdy przechodzi Pan obok budynku Liceum to odczuwa Pan satysfakcję?
Raczej szacunek. Kiedyś między nauczycielem, a uczniem był duży dystans. W szkole generalnie panowała dyscyplina i kult nauki, tego się nie zapomina.


Rozmawiały: Blogerki, czyli Klaudia Leszczyńska, Anna Miedzik

Korekta: Patrycja Buraczyńska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz